Czyli o drugim domu naukowców.
Powitanie
MPIPZ to nie tylko pola i budynki. To, co najciekawsze, dzieje się wewnątrz nich. A dzieje się dużo. Zacznę opowiadając, co stało się ze mną.
W środku nocy, w opustoszałym budynku recepcji, strażnik nudzący się przy komputerze zauważył zdezorientowaną osobę z rowerem. Spodziewał się tego - przekazano mu wieść o podróżniku z dalekich krain, którego należy wpuścić na chroniony teren oraz przekazać klucz hotelowy. Po krótkiej wymianie zdań, podróżnik otrzymał klucz, został wysłany w głąb terenu i stał się jego mieszkańcem.
Tutejszy hotel zajmuje piętro tuż nad pomieszczeniami biblioteki. Kilka pokoi, w których przebywają naukowcy przyjeżdżający, aby wymieniać się wiedzą i doświadczeniem, albo świeżo upieczeni nowi pracownicy. Ci pierwsi przeważnie zostają przez kilka dni, ci drudzy nierzadko przez miesiące, korzystając z dobrodziejstw tutejszej kuchni i pralni, zawiązują pierwsze znajomości.
Typowe środowe popołudnie.
Zderzenie
Gdy nastała jutrzenka, euforia kierująca przybyszem - oraz data na umowie - skierowały go do biur administracji. Pierwsze umowy podpisane, witamy na pokładzie! Proszę zgłosić się do kierownika, wydziałowej sekretarki, klucznika, działu kadr, biura hotelu, podać numer konta, wybór ubezpieczenia, ulubionego kuchmistrza i trenera pokemonów. Aha, oto karta obiegowa!
Tak zaczęły się Herkulesowe prace. Część z nich skończyła się tego samego dnia, natomiast inne - te, do których potrzebna jest inna instytucja - mogą ciągnąć się miesiącami. Ich dobrą stroną jest to, że stanowiły powód do zwiedzania i dowiedzenia się, co jak działa.
Ale najpierw obiad.
Jak już wiadomo z poprzednich postów, w najbliższej okolicy są tylko zające i zboże. Całe szczęście, tuż przy pokojach hotelowych znajduje się stołówka, zdolna odżywić cały instytut. Oczywiście, zdania na jej temat są podzielone. Ci, którzy szukają wykwintnej kuchni, nie mają o niej pochlebnych opinii, ale nie przeszkadza to w formowaniu się kolejek do kasy. Czas obiadu jest doskonałą wymówką, aby porzucić to, co się robiło i pogadać z resztą grupy, krztusząc się jedzeniem.
Posiliwszy się, cała kompania jak jeden mąż wstała i skierowała się do wyjścia. Poniewczasie drogi zaczęły się rozchodzić. Pierwsi uciekinierzy nie wychodząc nawet z budynku wkroczyli do biblioteki, aby studiować leciwe tomy. Na licznych półkach, alfabetycznie, stoją setki żurnali z setki dziedzin. Każdy tom swego rodzaju stoi na baczność jak żołnierz w jednakowym mundurze - jednakowa okładka, ale numer inny. Najstarsi mają już kilkadziesiąt lat, chociaż stoją w szeregu jak inni.
Przesuwane półki, każda pełna publikacji naukowych.
Połowę biblioteki zajmują półki, a połowę komputery. Niektóre z krzeseł zostały obwarowane kubkami, kurtkami i zeszytami - to twierdze osób piszących swoje prace. Zdarza się, że ktoś w tym okresie porzuca swoje zwyczajne stanowisko w biurze czy laboratorium i zaszywa się w bibliotecznej pustelni.
Większość biesiadników udała się do biur, każdy do swojego. Wyszli razem na świeże powietrze i rozpełźli się po budynkach. Podążmy za jednym z nich - o, właśnie otwiera drzwi.
Nawet wewnątrz jest zielono.
Przechadzając się po budynkach, na myśl przychodzi szpital. Korytarze są białe i sterylne, a za drzwiami widać niezrozumiałą aparaturę. Białe kitle, płyny w butelkach, stoły, piece, mikroskopy, lodówki, doniczki leżące na stalowych stołach z kółkami jak pacjenci intensywnej terapii - albo jak posiłek dla chorego. Tajemnic jest tak wiele, że nie sposób je wszystkie zgłębić: każdy z czterech wydziałów zajmuje się czym innym i prowadzi inne eksperymenty. Jednak wspólnym mianownikiem wydaje się być manipulacja genetyczna i obserwacja - więc śmiało można założyć, że roślinki nie są takie zwyczajne oraz że lwia część aparatury służy do ich hodowli i pomiarów.
Jedno z mniejszych laboratoriów.
Tyle tu ciekawostek, że łacno zapomnieć, po co się weszło! Jednak nie tracę z oczu naukowca. Niebawem skręca, wita się z żoną wpatrującą się w ekran komputera, zabierają z biurka ciastka i wychodzą.
Nie wszystko jest jednak jak w szpitalu. Ostatecznie trzeba jakoś przeanalizować wyniki badań, napisać pracę naukową, porozmawiać z badaczem z zaprzyjaźnionej instytucji. W pokojach z dużymi oknami siedzą razem kandydaci na magistrów, doktorów, a także doktorzy pracujący podyplomowo - czasem pracownicy techniczni. Liderzy grup dostają własne pokoje, w których mają dużo więcej miejsca, żeby przynieść swoje książki, notatki, zdjęcia i orzeszki ziemne.
Z korytarza dobiegają okrzyki. „Happy birthday to you! Happy birthday...” - potykając się o plecak i kask rowerowy, wychodzę z pokoju i podążam za głosami dobiegającymi z „kuchni”. Anita z Hiszpanii właśnie skończyła 35 lat! Gratuluję solenizantce, witam się z jej dziećmi i częstuję się ciastem, chwaląc je wszem i wobec.
Językiem instytutu jest angielski. Trudno wyobrazić sobie, żeby było inaczej: każda z grup badawczych jest mieszanką narodowości. Chińczycy, Hindusi, Polacy, Francuzi, Włosi, Hiszpanie, Armeńczycy, Kanadyjczycy, Niemcy... można wymieniać bez końca. Jedyną zasadą wydaje się być to, że stali pracownicy są przeważnie Niemcami.
Ciekawostką jest to, że łatwo można określić po wieku pozycję zajmowaną w hierarchii instytutu. Osoby po 50-tce są albo liderami, albo pracują na etat, nie zajmując się bezpośrednio pracą naukową. Osoby młodsze mają na celu napisanie pracy naukowej i przeważnie przechodzą dalej po kilku latach. Stąd średnia wieku to 30-40 lat. W konsekwencji nie jest niczym dziwnym, że między fotelami biegają przedszkolaki.
Imprezy
Podobno tutejsi naukowcy słyną z upodobania do imprez. Obserwując ich poczynania, nie mogę odmówić trafności temu spostrzeżeniu.
Co kilka tygodni otwiera się tzw. TATAbar, czyli cykliczna impreza organizowana za każdym razem przez inną grupę - przez Francuzów, Hiszpanów, Polaków itp. Główną atrakcją jest grillowanie regionalnych potraw, chociaż zdarzają się tańce i występy zespołów.
Gdyby tego było mało, przestrzeń TATAbaru jest dostępna dla wszelkich innych spotkań. Turniej pokera? Jasne! Urodziny? Oczywiście! Impreza pożegnalna? Zapewne!
Dodajmy do tego nieregularne wydarzenia, takie, jak urodzinowa niespodzianka dla kolegi w restauracji, wydziałowa wycieczka, spotkanie przy piwie i spokojnie można uznać, że bez przerwy jest okazja do zabawy.