Feb. 9th, 2020

Integracja

Feb. 9th, 2020 05:40 pm

Po ponad dwóch latach mieszkania w Niemczech, integracja społeczna wciąż stanowi dla mnie wyzwanie.

Wielu imigrantów, których znam z pracy, nie planuje stać się częścią tutejszego społeczeństwa, ani kultury, ponad to, co przydaje się w rozwoju kariery. Niemiecka nauka i pewne gałęzie przemysłu całkiem to ułatwiają, będąc przesiąknięte do szpiku językiem angielskim. Pozwala to ludziom tkwić w odizolowanym kulturowo kawałku świata, bez potrzeby wychodzenia z wygodnej strefy. Praca zapewnia pieniądze potrzebne do utrzymania, czasem również mieszkanie, albo bezpośrednio, albo dzięki podpowiedziom współpracowników. Zapewnia też potrzebę przyjaźni lub miłości. Mimo, iż w każdym miejscu pracy mogą być tubylcy i przybyli, wciąż bardzo łatwo jest zorganizować grupkę chętną na grę w pokera, albo na piwo, która, będąc kosmopolityczna, nie jest podszyta lokalną kulturą, i która rozmawia między sobą tylko po angielsku. Wybierając taki styl życia, lokalna kultura ma szansę na przebicie się do środka jedynie przez osmozę i poprzez wypady do samoobsługowego supermarketu po zakupy.

Grupki z Niemcami też bywały, chociaż nie tak często. Może dlatego, że w moim otoczeniu tubylców było w ogóle mniej, a może dlatego, że ci mają więcej możliwości wypadów poza pracą. Co ciekawe, z mojego doświadczenia, piwo z rodowitymi mieszkańcami nie bywało częścią strategii tych, którzy chcieli zostać tu długoterminowo. Najgłośniej wśród nich słychać było doświadczenia z kursów językowych. Było o kursach intensywnych, intuicyjnych, z naciskiem na rozmowy, gramatykę, indywidualnych, tradycyjnych, do wyboru do koloru. Brakło chyba tylko korespondencyjnych. Efekty, które były czasem imponujące, dało się usłyszeć na korytarzach. W moim przypadku kurs, książki i nauka z podręcznika uporządkowały trochę strzępy umiejętności pozostałe ze szkolnych lekcji.

Ponieważ moi integrujący się współpracownicy obracają się w innych kręgach, niż mój, nigdy nie udało mi się dowiedzieć, jak radzą sobie poza pracą. O życiu w szerokiej Północnej Nadrenii-Westfalii mogę mówić już tylko z własnego doświadczenia. Jak można wywnioskować z powyższego, najbardziej pomogła mi znajomość języka, a w znajomości języka współlokatorzy. Szczególnie ci, którzy uparcie wracali do języka niemieckiego, mimo, że ich angielski nie był zły. Vielen Dank! Zaczynam wierzyć, że nauka przez zanurzenie się w nowym języku, bez możliwości ewakuacji, prowadzi do rewelacyjnych rezultatów.

Wybór języka, w którym będę z kimś rozmawiać, stał się bardzo ważną decyzją w moim życiu. Trudno mi się przełączyć z „łatwiejszego” na „trudniejszy”, więc muszę wiedzieć w momencie pierwszego spotkania. Nie wiem dokładnie, dlaczego zmiana jest tak trudna. Może boję się zmęczenia? Może trudno mi stracić jasność przekazu? Trudno rozmawiać o życiowych rozterkach, filozofii, matematyce, społeczeństwie albo rachunkach, używając słownictwa na poziomie dwunastolatka, bez przerwy myląc rodzaje rzeczowników, i przerywając co chwila, żeby przypomnieć sobie kolejne słowo. Próbować można, ale raczej dla rozrywki, niż dla zaspokojenia potrzeby rozmowy.

Dużo łatwiej rozmawiać mi po niemiecku o gotowaniu, o grillu, o rodzinie i o zakupach – tematach współlokatorów. Ale nie znaczy to, że ograniczam użycie niemieckiego tylko do nich. To byłaby stagnacja, ja zamierzam się uczyć. Dlatego stosuję trochę inne kryterium: czy z tą osobą głównie będę mówić o sprawach, które niosą ze sobą odpowiedzialność wobec innych? Trudno byłoby mi usprawiedliwić czyjś zawód, utratę pieniędzy, czasu albo okazji do poprawy życia swoją żądzą nauki. Dzięki temu wiem, że ze znajomymi warto rozmawiać po niemiecku, do momentu, gdy dyskutujemy sprawy stowarzyszenia. Wtedy przechodzimy na angielski, podobnie, jak w rozmowach w pracy.

Żadna zasada tego typu nie jest idealna, dopóki nie pozna się języka idealnie. Z jednej strony, nie da się z góry przewidzieć, w którą stronę potoczy się rozmowa, a z drugiej strony bez używania "trudnego" języka nigdy się go nie nauczymy. Dlatego bariera językowa pozostaje, a życie w ten sposób różni się od życia wśród znanych języków. Szczególnie dotkliwe jest śledzenie setek rozmów i siedzenie cicho. W dobrym przypadku z braku słownictwa, w gorszych przez to, że główne osoby w dyskusji mówią szybko albo z dziwnym akcentem. Równie słabe jest czytanie wiadomości pomiędzy kilkoma osobami i dodanie własnej, aby otrzymać w odpowiedzi "co?". Rozmowa w mniejszym gronie jest lepsza, ponieważ jest więcej chwil na to, żeby odszukać brakujące słowa i sklecić z nich zdanie, chociaż wciąż jest to wyścig, więc trudniejsze tematy po prostu odpuszczam i zamieniam się w słuch.

Dzieli to mnie na dwie osobowości: "zwyczajną" i tą cichą, "niemiecką". Po odkryciu, że ludzie są z reguły mili i mają wiele ciekawych doświadczeń, jeśli ich tylko z nimi porozmawiać, trudno mi przełknąć powrót do biernego słuchania. Jak można się domyślić, zmienia to moje położenie wśród znajomych i przyjaciół. Trudno jest zawiązać zażyłość, jeśli nie jestem w stanie rozmawiać na tematy, które mnie najbardziej interesują, w związku z czym na przyjaźnie po niemiecku jeszcze nie liczę.

Na szczęście takie podwójne podejście wciąż daje rezultaty. Coraz więcej rozumiem, coraz więcej błędów zauważam. Raz udało mi się nawet porozmawiać o życiu z bezdomnym na dworcu. Ostatnio odwiedziła mnie imigrantka z Rosji, która po czterech latach mówi tak dobrze, że nie jestem w stanie odróżnić jej mowy od rodowitej niemieckiej. No cóż, mam jeszcze prawie dwa lata, żeby ją doścignąć.

Opis

Importowane przygody oparte na zwyczajnym życiu. Wersja zachodnia.

Treści objęte licencją CC-BY-SA 4.0.

Lista wpisów

Autor

migracja