Wielkanoc i po Wielkanocy
May. 6th, 2025 06:58 pmTrudno znać się na świętach religijnych siedząc w bańce społecznej pełnej świeckich wykształciuchów. Ale bańka nie ogarnia całego świata. To nie zakon, mogę wychodzić poza nią i stykać się z gawiedzią. A i wewnątrz bańki są heretycy…
Jeden z takich radykałów zorganizował przejście się na poranną mszę w Wielkanoc, jeszcze przed świtem. Myślę: poświęcę koszyczek, uratowaliśmy przecież jajka przed wyrzuceniem! Chociaż palm pewnie nie będzie, to jest zbyt dziwne, żeby funkcjonowało poza Polską. Skoro i tak ostatnio zrywam się z samego rana, to pójdę i sprawdzę, jakie to tradycje mają religijni Niemcy.
Nadchodzi Wielkanoc. Dzwoni budzik, jest 4:40. Schodzę na dół, widzę zaspane twarze, i… puste ręce? A gdzie koszyczki ze święconką? Mówią mi, że to katolicki zwyczaj, a my idziemy do kościoła ewangelickiego. Aha. Smuteczek, no ale mój błąd. W końcu niemieccy Chrześcijanie to nie tylko katolicy, jak w Polsce. Tu ewangelicy stanowią drugą bardzo dużą grupę. W różnych regionach proporcje są różne, a u nas akurat trafiło się tak, że idziemy do kościoła ewangelickiego. A ewangelicy nie święcą przedmiotów, tylko błogosławią ludzi. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Wychodzimy. Zmrok, po drodze majaczy w oknach kamienic kilka wątłych świateł. Przed kościołem stoi kilka samochodów i rowerów. Wchodzimy do przedsionka, w którym na stoliku, w delikatnym świetle, stoją świeże świece i kartki z wydrukowanymi pieśniami. Już jest ciekawie, bo mi w Polsce dawali tylko święte obrazki i opłatek. Przynajmniej to pamiętam. Bierzemy po kartce i świecy i cichutko otwieramy drzwi do głównej sali.
W nawie panuje ciemność… oprócz jednego światełka ze świecy, które w rękach księdza przemieszcza się przy tajemnych zaklęciach z jednego miejsca w drugie. O nie, spóźniliśmy się!
Przysiadamy się do ławek. Jest tu może 20 osób, ich świece wciąż zgaszone. A nie, dalej, przy ołtarzu, jest więcej ławek. Światło wzmaga się potrzykroć – ksiądz dzieli się ogniem, zapalając świece pomocników (ministrantów?). Z mroków wyłaniają się ludzie, ale wciąż jest ich mniej, niż 100. Czy to przez nadzwyczajną porę? Potem dowiaduję się, że i tak było więcej, niż zwykle, a przecież ćwiartki kościoła nie wypełnili! Nie do ogarnięcia dla mnie – za młodu wystarczyło się spóźnić na 11:00 w zwykłą niedzielę, żeby nie było w środku miejsca – a kościół większy od tego, na podobnym zadupiu – ludzie wylewali się na dziedziniec, tysiące wiernych, zasłabnięcia, prażące Słońce…
A w kościele na niemieckim zadupiu wciąż noc. Nikła łuna miasta sączy się przez okna za ołtarzem, a ogień rozprzestrzenia się po świecach wiernych. I mojej też, od jednego z ministrantów. Podaję go dalej w głąb ławy. Białe, cienkie świece z metalową podstawką, żeby nie poparzyć się spływającym woskiem. Hipnotyzują. Palą się wyjątkowo równo, bez nagłych rozblasków, bez gaśnięcia i kopcenia. Kościół rozbłyskuje na tyle, że widzę nie jeden, ale aż trzy krzyże. Trzech Jezusów? Nie może być. Ci po bokach to muszą być współskazańcy. To ciekawe, że osoby, które nie są czczone, mają podobizny takiej samej wielkości i w prawie tym samym uprzywilejowanym miejscu, co sam Bóg. Z kolei podobizn Maryji brak. Czy to różnice odłamów, czy krajów?
Dłuższy czas nie dzieje się nic niezwykłego. Ksiądz zamula, organista gra, lud śpiewa. Wszystko, co trzeba, jest na kartce – świetny pomysł, msza staje się o wiele bardziej przystępna dla takich, jak ja, którzy za bardzo nie wiedzą, jak się zachować. Czyżby efekt kryzysu wiary? Ułatwić powrót przez ułatwienie uczestnictwa? Głośniki też o niebo lepsze, niż w Polsce. Nie dość, że da się zrozumieć, co ksiądz mówi, to można usłyszeć przelewanie wody w chrzcielnicy! Zaraz zaraz, wody? Odrywam wzrok od hipnotyzującej świecy. W samą porę, bo ksiądz kończy czytanie o chrzcie i przechodzi do rzeczy, a woda przechodzi za sprawą kropidełka na wiernych. A na mnie nie.
To była podbudówka do komunii. Moment, to było w instrukcji…
Zaproszenie do Komunii
Na stojąco, każdy otrzymuje Hostię do wyciągniętej ręki. Z tacy każdy bierze kieliszek i wypija go. Pusty kielich zostaje potem odstawiony na kolejną tacę.
No no, ciekawe! U katolików nie ma wina dla plebsu. Tylko ksiądz pije Krew Chrystusa! To sobie popatrzę.
Ksiądz, chap, amen, niam. Drugi ksiądz, amen, gul. Pomocnik, stuk. Pierwsza ława, druga ława. Dochodzi do nas, wszyscy się podnoszą, ustawiają w półokrąg. Momencik, wszyscy?!? Przecież spowiedź, przecież ja tu tylko popatrzeć… No dobra, skoro już tu jestem. Tylko nie spierdolić, bo będzie jeszcze dziwniej. Koło mnie komuś upadł opłatek, dalej jakieś dyskusje z księdzem… okej, chyba mój nieogar nie był ponad normę.
Ale niespodzianka była spora, bo nawet dzieci wypiły wino! I żadnej spowiedzi, tylko wszyscy jak leci są wspólnotą, czy coś. Nie ma, że nieczysta dusza nieprzygotowana. A dzieci chyba upewniały się, że wino bezalkoholowe i stąd ta dyskusja. Podobno. W innych miastach w każdym razie mają oddzielnie wino bezalkoholowe.
Według rozkładu już niewiele zostało. Świec za to jeszcze prawie połowa, chociaż już dawno pojaśniało. Aż tu nagle ksiądz błogosławi wszystkich z całą niebiańską mocą i każe sobie iść. Wychodzi jedna babcia, nawet ksiądz wychodzi, a lud wciąż stoi. Eee, ale co..? Aha, czekali na organistę, a teraz wszyscy się wylewają z sali. A w przedsionku kolejna niespodzianka, bo ksiądz osobiście żegna się ze wszystkimi, nawet mi rękę uścisnął! Spoko gość. Chyba nie da się być spoko gościem, gdy jest tysiąc ludu w kościele.
W instrukcji życzenia świąteczne i ostatni punkt programu: wielkanocne śniadanie za parę godzin. Ale nikomu z nas się nie chce. Zamiast tego, mamy śniadanie między sobą, w którym wymieniamy się spostrzeżeniami z tradycji wielkanocnych.
Na przykład pisanki, których w Niemczech nie ma.
Albo kolorowe jajka, które w Niemczech nie są tradycją wielkanocną. Znaczy, istnieją, ale… przez cały rok. Można kupić w supermarkecie, są sprzedawane już ugotowane i z kolorowymi skorupkami. Znaczy, chyba ktoś je kupuje, tylko po co? Nawet w maju, zdjęcie z dzisiaj.
Ja też nie ogarniam.