Fajerwerki

Jan. 3rd, 2024 08:48 am

Niemcy strasznie napieprzają fajerwerkami. Niecałe 20 tys. mieszkańców, a pół godziny po północy wciąż srogo. To nic, że wystarczy 5 minut, żeby nasycić się spektaklem. 5 minut to też czas strzelania w moim przedwyjazdowym mieście tej samej wielkości w Polsce, 10 lat temu. Tam i wtedy każda fontanna na niebie była przeżyciem, na tyle cenna, żeby przedzierać się w środku nocy przez śniegi gdzieś za obrzeżami miasta, żeby mieć dobry widok ze wzgórza. Po tych pięciu minutach błyskały już tylko pojedyńcze niedobitki. W Saksonii dopiero po godzinie.

Czy to różnica geograficzna, czy czasowa? Nie wiem, bo od imigracji nie spędzam już Sylwestrów w Polsce. Może w poczciwej mieścinie ze wspomnień też Nowy Rok rozpoczyna się zamiast pokazem, to przesytem. Może nie. Nie wiem. Wiem, że między Polską wtedy, a Niemcami teraz są pewne różnice. Teraz mogę sobie pozwolić na wszelkie duperele, dowolne gadżety, które zechcę, bez rozwalania oszczędności. Japońskie noże? Nowy komputer? Frezarka CNC? Kuchenka indukcyjna? Żaden problem. Jedyne, co stoi na przeszkodzie, to ilość miejsca w mieszkaniu. Mam źródła, że to poziom niemieckiej klasy średniej od pokoleń.

Tymczasem w moim dzieciństwie przed kupnem czegokolwiek nowego musiał zostać ustalony nowy budżet. Oczywiście, z czasem coraz rzadziej. Polska wzbogaciła się niezmiernie, od kiedy komunizm upadł. Ale może jeszcze nie doścignęła Niemiec? Może stąd ta różnica w ilości fajerwerków?

Tu strzela wielu młodych, na oko 18-letnich. Mają ze sobą cale baterie rakiet, po 20-30. Raczej nie kupili za swoje pieniądze. Ile muszą mieć kieszonkowego? Moje w wieku 16 lat starczyłoby na 2-3 porządne rakiety. Taką różnicę w sile nabywczej potrafię wytłumaczyć tylko ogólnym bogactwem społeczeństwa.

Jeśli mam rację, to nic dziwnego, że ludzie nie żałują przepieprzyć więcej kasy na wystrzały.

Historia zatacza koło. Wracam do tematu z początku bloga, czyli do przeprowadzki. Tym razem też mam problemy z dostępnością mieszkań, ale nie z powodu wielkiego popytu – nie szukam w atrakcyjnym mieście, ale dalej na uboczu – tylko przez moje wymagania w kwestii wyposażenia. Wystarczy, że w wyszukiwarce ofert poproszę o jedną właściwość, a liczba ogłoszeń spada z 73 do 10.

Co to za element wyposażenia, którego nie ma praktycznie nikt? Ogrzewanie podłogowe? Samowystarczalna elektrownia słoneczna? Ogród z tarasem? Jacuzzi? Komplet złotych sztućców? Piec kaflowy?

Nic z tych rzeczy. Chodzi po prostu o meble kuchenne. Zlew i kuchenkę. Gdy zażyczę sobie mebli w całym mieszkaniu, zostaje tylko jedno ogłoszenie w okolicy 20km. Najwyraźniej Niemcy bardzo przywiązują się do swoich mebli – oprócz tych w toalecie. Wydawałoby się, że sedes jest bardziej intymnym meblem, niż zlew kuchenny, więc bardziej pasuje do podróży z właścicielem, ale najwyraźniej się mylę, bo toalety są w ofertach obecne bez potrzeby przynoszenia własnej.

W porównaniu do moich własnych doświadczeń z Polski, sprzed emigracji, wydaje mi się to bardzo dziwne. Owszem, nie wszystkie mieszkania z ogłoszeń miały meble, ale nie było takiej posuchy, jak tutaj.

Dla Niemców chyba dziwne jest, że ktoś chce używanych mebli. Przy wizycie w sprawie pokoju, na moje pytanie „jak będzie z meblami?” padła odpowiedź „możemy się ich pozbyć, jeśli chcesz”. Czemu miałoby mi się chcieć ciągnąć meble z miasta oddalonego o dziesięć kilometrów, skoro te, co już są, nadają się do użytku?

W przypadku mieszkania z pustą kuchnią, rachunek jest jeszcze bardziej niezrozumiały. Mamy do wyboru z jednej strony zaakceptować pomysł na kuchnię innej osoby, a z drugiej strony koszty transportu albo znalezienia i kupna własnej, a potem koszty wniesienia i montażu (ile z tym zachodu!), i ryzyko, że montaż za pierwszym razem nie wyjdzie. W zamian wystrój będzie bardziej dogodny. Z ofert mieszkań wynika, że dla większości ludzi, niedogodność używania czyjegoś wystroju jest gorsza, niż druga opcja.

W ogóle tego nie ogarniam. Ale może to dlatego, że nie zagrzewam miejsca na długo, więc nie czerpię korzyści z własnego wystroju przez dekady. Dlatego niniejszym przedstawiam wyniki nieformalnej ankiety wśród znajomych: „czy to dziwne, że większość mieszkań na wynajem nie ma kuchni?” Szkocja: tak. Litwa: tak. Francja: nie. Włochy: tak. Niemcy: nie. Przy czym ostatnia osoba wie, co mówi, bo się właśnie przeprowadza.

Podejrzewam, że jest tu drugie dno, którego nie widać bezpośrednio w ogłoszeniach. Gdy ktoś się wprowadza, często ktoś się wyprowadza. Od tego kogoś można odkupić meble. Jak często pojawia się te wyjście awaryjne – nie wiem. Opowiem o nim, gdy dobiję targu.

Ele rower!

Jan. 15th, 2021 10:24 am

Tu, gdzie mieszkam, łatwiej zobaczyć rower z silniczkiem, niż bez. Miasto rozpostarte jest wzdłuż doliny. To właśnie tutaj po raz pierwszy pokonał mnie stromy podjazd: nie był tak stromy, żeby nie dało się ruszyć, ale za bardzo, żeby pociągnąć do szczytu. Moje ego do dziś się nie podniosło po tej porażce.

Nic dziwnego więc, że rowerzyści chcą sobie pomóc. Elektryczne wspomaganie najbardziej zmienia świat chyba seniorom, których ilości pedałujących ścieżkami rowerowymi są po prostu nierówne polskim.

Nie pamiętam kto napisał, że e-rowery to technologia równości, bo pozwalają jeździć każdemu tak, jakby był silny i młody. Potwierdzam: na szczycie pobliskiej góry widzę rowerzystów wszelkich kształtów.

Powiem więcej: rowery na baterie mogą być pomocne tym, którzy mają zadatki na sportowców. Dzięki nim dojazdy do pracy stają się prostsze, gdyż nie trzeba już wybierać między spoceniem się po drodze, szukaniem miejsca parkingowego, a czekaniem na autobus. Elektryk omija wszystkie 3 problemy!

Mimo wszystko, nie brakuje elektrosceptyków. Ci zdrowi i silni mogą czuć się mniej unikatowi, zagrożeni tym, że sfera należąca do nich otwiera się dla wszystkich. Nie powiem, sześćdziesięciolatkowie wyprzedzający mnie, podczas, gdy ja toczę zaciętą walkę z górą, wpływają na moją motywację. Podobnie byłoby, gdyby nagle na końcu trudnej technicznie trasy zaczęły pojawiać się tłumy niedzielnych rowerzystów (spekuluję; wszystkie trasy, które znam, były już pełne od czasu mojej imigracji).

Inni zarzucają e-rowerom nieekologiczność. Na ten temat mogę powiedzieć jedno z całą pewnością: samochód jest mniej ekologiczny od jakiegokolwiek roweru. Jeśli e-rowery zmniejszą ilość samochodów, to są de facto bardziej ekologiczne.

W porównaniu z rowerami bez wspomagania, wnioski mogą zaskoczyć. Ktoś pofatygował się zrobić kilka obliczeń, z których wynika, że elektryki potrzebują o wiele mniej energii do przejechania tego samego dystansu, co zwykłe rowery, chociaż ich produkcja jest bardziej kosztowna.

Notka z 2021-05-18: W tym miejscu warto wspomnieć o tym, że znaczna część energii pozyskiwanej z jedzenia pochodzi bezpośrednio ze Słońca, przez fotosyntezę.

Cieszy mnie to, że ten wynalazek zastępuje samochody z jednej strony, a z drugiej, że pozwala na nowe doświadczenia tym, którzy nie mogli ich dotychczas sięgnąć. Nawet pomimo tego, że moja emocjonalna reakcja może mówić inaczej ;)

Miłej jazdy!

Wpis ten swój tytuł zawdzięcza Asteriksowi i jednej z jego dwunastu prac, w której uczył się, czym jest biurokracja.

Opowiem w nim o perypetiach, które, chcąc nie chcąc, każdy obcokrajowiec mieszkający w Niemczech przejść musi. Proste, wydawałoby się, rzeczy, takie, jak założenie konta w banku, znalezienie mieszkania, czy założenie internetu, w połączeniu z niemieckimi zwyczajami i wymaganiami mogą stać się spędzającą sen z powiek mieszanką.

(Początek wpisu pochodzi z 2017, świeżo po przeprowadzce.)

Przed mieszkaniem

Jesteśmy w Niemczech, zamierzamy szukać mieszkania. Pojawia się palący problem: gdzie zrobić bazę? Mamy tu kilka opcji: most, znajomi, hotel, wynajem krótkoterminowy.

Hotel jest opcją drogą - jeśli Czytelnika na niego stać, to właściwie może sobie darować resztę wpisu, która skupia się na tym, żeby ogarnąć sytuację bez dotyku Midasa. Pominiemy go więc razem z opcjami mieszkania pod mostem i u znajomych, które są dla osób, które z pewnością dadzą sobie radę w każdej sytuacji.

Zostaje wynajem krótkoterminowy. Najpopularniejszą dziś platformą jest airbnb, w Niemczech zdarzyło mi się korzystać z 9flats. Pozwalają one osobom z nadmiarowymi pokojami albo opuszczającym swoje mieszkanie wynająć je na chwilę. Głównym argumentem za nimi jest to, że mają ceny znacznie lepsze od hoteli. Przeciw może być to, że często trzeba zostać z właścicielami oraz to, że nie wszystkie ogłoszenia dają dostęp do internetu (dziwna część niemieckiej kultury, o której napiszę jeszcze kiedyś).

Wynajem krótkoterminowy jest drogi, więc raczej nie warto zostawać w takim układzie w nieskończoność.

Mieszkanie

Oczywista podstawa. Nie ma co myśleć o pozostaniu bez zapewnienia sobie miejsca na dłuższy czas.

Zakładam że Czytelnik nie posiada fury kasy, żeby kupić sobie własny dom. Szukamy zatem mieszkania albo pokoju w dużym mieście.

Pokój

Nie da się szukać pokoju w Niemczech bez spotkania ze skrótem "WG". Termin WG (czyt. "we-ge", skrót od Wohngemeinschaft - "wspólnota mieszkania") oznacza mniej więcej "mieszkanie studenckie". Podsumowując artykuł (ang.), WG to mieszkanie, w którym mieszka kilkoro ludzi w wieku studenckim, którzy stanowią paczkę, ale nie są nierozłączni. Każdy ma własny pokój - chyba nie zdarzyło mi się zobaczyć ogłoszenia, gdzie pokój zajmowany byłby przez parę - ale kuchnia, łazienka jest wspólna. Zdarza się czasem salon, ogród i balkon.

Kolejny ważny termin to Zweck-WG. Z pozoru jest podobnie: kilka pokoi, wspólna kuchnia. Różnica polega na tym, że - według artykułu - mieszkańcy nie integrują się. Zdarzyło mi się oglądać jeden taki dom - 7 pokoi, zamieszkiwanych przez różnego rodzaju imigrantów i studentów, niektórych starszych, niska cena. Brzmi sensownie dla kogoś, kto właśnie rozpoczyna życie w Niemczech, większość czasu spędza w pracy, i jeszcze nie ma tu rodziny.

Pojęcie zwischenmiete - "międzywynajem" na pewno zwróci uwagę tym, którzy zostają w Niemczech na krótko. Ogłoszenia zwischenmiete pojawiają się wtedy, gdy właściciel mieszkania, w którym normalnie też mieszka, wyjeżdża na pewien czas, ale chce, żeby mieszkanie nie stało puste. Wlepia więc ogłoszenie z konkretną datą, kiedy go nie będzie, i liczy na to, że ktoś zadba o jego mieszkanie.

Bywają WG ukierunkowane na konkretną grupę społeczną. Ogłoszenia precyzują: tylko dziewczyny! tylko poniżej 30 lat! mieszkanie wegetariańskie! studenci proszę! zapraszamy Rosjan! niepalący!

Ogłoszenia

Ogłoszenia w większości opisują charakter i historię wynajmujących, zasady panujące w mieszkaniu i to, jakich ludzi szukają. Pozwalają zorientować się, czy do nas pasuje. Często mają kilka pytań, na które trzeba odpowiedzieć starając się o miejsce: "Czy lubisz imprezować?", "Czy palisz?", itd. Można odnieść wrażenie, że zaraz poproszą o list motywacyjny z dołączonym CV.

Sporo ogłoszeń nie przewiduje mebli, co może nieźle uprościć ("uprościć") poszukiwania. Gdy meble już są, trzeba też często zapłacić za nie - nie kaucję, ale coś w rodzaju bezzwrotnej opłaty od użytkowania, pobieranej raz i niezależnej od długości wynajmu.

Same ogłoszenia są jednak napisane w znakomitej większości po niemiecku i wyłącznie po niemiecku - bez słownika ani rusz. Można liczyć najwyżej na garstkę ogłoszeń napisanych po angielsku. Całe szczęście, przeważnie ogłoszenia podają listę "języków mieszkania", w których bardzo często jest angielski, a nawet da się znaleźć portugalski, rosyjski, turecki...

Wskazówki

Najlepszy efekt daje dzwonienie przez telefon. Trudność polega na tym, że trzeba znać dobrze niemiecki, a w przypadku dzwonienia po angielsku, liczyć się z tym, że akcent wynajmujących rzadko jest standardowym BBC English.

Oprócz standardowych opcji wysłania SMSa albo odpowiedź przez system strony ogłoszeniowej, zdarzają się ogłoszenia proszące o kontakt przez WhatsApp - mogę potwierdzić, że w takich przypadkach żadna odpowiedź przez SMS do mnie nie dotarła :)

Oszukiści

Zdarzają się pojedyńcze ogłoszenia napisane w dwóch wersjach: angielskiej oraz niemieckiej. Niestety, należy podchodzić do nich ostrożnie, bo często okazują się skokiem na kasę. Jeśli odpowiedź na ogłoszenie nie zawiera oryginału Twojej wiadomości, ani nie da się sprawdzić, o jakie ogłoszenie chodzi, nawet nie warto go czytać. Właściciel jest "na urlopie w Indiach" i "nie ma możliwości obejrzenia", po czym poprosi o dane osobowe w celu sporządzenia kontraktu i wzoru przelewu.

W praktyce

W moim przypadku problemy zaczęły się właściwie natychmiast - mieszkań w Kolonii jest za mało w porównaniu do ludzi, dzięki czemu nie ma co przebierać w ofertach, za to wynajmujący organizują przesłuchania wielu kandydatów. Mój pokój udało się znaleźć po kilku tygodniach, ale podobno to normalne szukać 2 miesiące, a doszły do mnie też słuchy o pół roku prób. Całe szczęście, bo codzienne przeszukiwanie ogłoszeń i wysyłanie wiadomości to żmudna robota. Trzy tygodnie, 30 emaili i 10 telefonów zaowocowały pięcioma oglądaniami.

Być może moje poszukiwania nie były zakrojone za szeroko - dwie najpopularniejsze strony z moich poszukiwań to https://www.wg-gesucht.de/ oraz http://studenten-wg.de/ . Być może moje standardy były też za wysokie: cena za jeden umeblowany pokój do 450 euro.

Wyposażenie

Okazuje się, że niemieckie pokoje są zwykle nieumeblowane, znacznie częściej, niż w Polsce. Dla kogoś, kto nie chce się bawić w kupowanie i transport może to być denerwujące, chociaż dla miejscowych pewnie zabranie własnych, sprawdzonych rzeczy, jest na rękę. W WG można też się zdziwić składką na meble kuchenne w wysokości kilkuset euro na dzień dobry. Tak, ich też często brakuje. Gdyby tego było mało, kaucja jest często nie tak, jak w Polsce, w wysokości jednego-dwóch miesięcy, ale całego roku. W razie wątpliwości wynajmujący chce wglądu do naszych zarobków.

Jak widać, w Niemczech trzeba czasem być przy kasie, żeby dawać komuś pieniądze :(.

Kasa

Skoro już o mamonie mowa, to ceny zależą od regionu. W większych miastach są wyższe, niż w mniejszych, a w Bawarii jeszcze wyższe. Przez te kilka lat zdarzyło mi się płacić między 275 a 450 Euro + opłaty za jeden niewielki pokój.

Wynajem bez opłat nazywa się "kalt", a z opłatami "warm". Można o tym myśleć jak o ogrzewaniu: gdy nie płacimy za nie, będzie nam zimno, a inaczej ciepło. Oprócz ogrzewania w skład opłat wchodzi także wywóz śmieci i woda. Często prąd, ale nie jest to regułą.

Internet

Stałe łącze internetowe nie jest "ciepłe". To musimy załatwić we własnym zakresie. Niestety, Niemcy na tym polu przegrywają z Polską sromotnie. Nie dość, że połączenie jest drogie, przynajmniej jak na polskie przyzwyczajenia, to jeszcze powolne. 35Mb/s za 30 Euro to nie jest w 2021 żaden szał. Myślicie, że to tyle? O, nie, najgorsze to podłączenie. Przygotujcie się na miesiąc oczekiwania. Ale miało trwać dwa tygodnie? Może i miało, ale co zrobisz dostawcy. Jeśli wydaje się Wam, że jesteście cwani i że po prostu będziecie korzystać z telefonu, to już rozwiewam te nadzieje. Nie ma tak, że 6GiB internetu za 30zł na kartę. Tutaj ceny są bardziej rzędu 1 Euro za 1 GiB (no dobra, nie znam aktualnych). Jeśli chcecie pracować z domu, trzepnie Wam to po kieszeni.

Aha, nowi sąsiedzi spytani o podzielenie się internetem mogą odpowiedzieć przebąkiwaniem na temat pornografii dziecięcej. Nie zmyślam, tak było. Na szczęście tylko w jednym przypadku.

Papierosy

Aug. 26th, 2020 11:13 am

Po kilku dekadach życia spędzonych w Polsce, papierosy kojarzą mi się z gówniarzami, robotnikami, dresami i żulami. Z biedą i brakiem wykształcenia. Po wyjeździe do Niemiec, kraju bogatego i rozwiniętego, powiało mi jednak dymem w twarz.

Dworce

Najpierw czekając na dworcu na kolejny pociąg. Wyobraź sobie, że stoisz na peronie w Kolonii: Köln Hauptbahnhof. Stoisz w tłoku pośród tłumu, a tu jak nie zionie! Gdzie ta swołocz?!? Myślisz: znajdę ją i objaśnię, na czym polegają zasady współżycia społecznego. Zauważasz szarą chmurę centralnie w połowie peronu, drwiąco płynącą pod tabliczką ze znakiem papierosa … „strefa dla palących”??? Musk rozbanany, kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby wpędzać toksyczny dym w sam środek stacji? W Polsce, jak na rozsądek przystało, znajdują się one na samym skraju peronu, żeby nie zakłócać innym pasażerom czekania. Przechodzisz przez peron, mijasz kolejną strefę palaczy, aż w końcu znajdujesz spokój na skraju, tam, gdzie kończy się zadaszenie.

Pociągi

W pociągu jest przyjemniej. Ani w ICE, ani w podmiejskim, nikt nie chodzi do kibelka na nielegalną fajkę. Tu Polska może się uczyć. Chociaż na podmiejskich stacjach sytuacja znów się wyrównuje: palacze stoją często pod samymi otwartymi drzwiami.

Przystanki

W końcu wysiadasz z pociągu i toczysz się do celu. Mijasz kilka przystanków, na których palących jest pod dostatkiem. Nie ma tu czegoś takiego, że 5 czy 10 metrów od przystanku palenie jest karane mandatem. Zastanawiając się nad tym, zauważasz, że na połowie przystanków jest wielka reklama papierosów. Nieważne, czy to przystanek w centrum miasta, czy przy szkole, gdzie codziennie czekają dzieci. Czy to nie jest przypadkiem zabronione? W Polsce chyba było… Żeby ochłonąć z tego stresu idziesz do supermarketu po wodę.

Sklepy

Zły wybór! Gdy dochodzisz do kasy, branża tytoniowa atakuje z podwójną siłą! Już z dala widzisz ekran zawieszony tuż nad taśmą, wyświetlający asortyment i skupiający uwagę na sobie i asortymencie wokoło. Dochodząc do kasy, możesz zobaczyć stoisko pełne wyrobów okołopapierosowych: filtrów, pustych paczek w kolorowych opakowaniach (na których nie ma ostrzeżeń o wpływie na zdrowie), zapalniczek z obrazkami itp. W końcu, przy samej kasie napotykasz papierosy. Generalnie jest to cały regał pełen pudełek papierosów wszelkich marek, umieszczonych przed lub prawie przed Twoim nosem. Czasem w formie maszyny, która po naciśnięciu przycisku wypluwa odpowiednią paczkę.

Na ostatniej ulicy, przed samym celem, mijasz automat z papierosami ustawiony przy osiedlu i wzdychasz ciężko.

Wynik

Wygląda na to, że Niemcy niespecjalnie chronią zdrowia swoich obywateli przed wpływem nikotyny. Nie chcą dać przykładu z góry, a wiedząc, jak bardzo nikotyna uzależnia, nie ma co liczyć na zmianę zwyczajów przychodzącą z dołu. W efekcie Niemcy znajdują się w niechlubnej czołówce palaczy na świecie, spalając ok. 18% papierosów na łebka więcej, niż Polska (r. 2016), przy 30% palących w społeczeństwie. To więcej, niż Polska, w której to 28% (WHO 2016). W 2016 w Niemczech z powodu palenia zmarła ok. jedna osoba na 657 (125 000, 14% wszystkich zgonów). W Polsce ok. jedna na 533 (71 000, 18% wszystkich zgonów: tobaccoatlas, populacja Polski, populacja Niemiec).

Smutne, że tak ciężko się pozbyć tego problemu.

Mój pobyt w Kolonii ledwie się zaczął, a już się skończył. Daje mi to znakomitą okazję do tego, żeby kontynuować opowieści z bitwy zwanej biurokracją.

Zameldowanie

Niemieckie społeczeństwo kocha biurokrację do tego stopnia, że przeważa to jego ostrożność w sprawach prywatności. Tak też, w Niemczech istnieje obowiązek meldunkowy: die Anmeldung. W krótkim czasie od przybycia na miejsce stałego pobytu, należy zgłosić się do urzędu miejskiego das Bürgeramt, aby złożyć tam dokument potwierdzający miejsce zamieszkania: die Wohnungsgeberbestätigung zur Vorlage bei der Meldebehörde.

Bürgeramt

Procedura jest stosunkowo prosta: podsuwamy właścicielowi pod nos wypełniony formularz, obserwujemy wytężonym wzrokiem rękę stawiającą podpis, po czym zmykamy z kartką, zanim się rozmyśli. Po drodze do urzędu należy zabrać ze sobą dowód osobisty, bez którego zameldowania nie ma.

W urzędzie należy wypatrywać drzwi ze słówkami „Anmeldungen”, „Abmeldungen”, „Meldung”, itp. Za tymi drzwiami kryje się urzędnik, któremu należy wręczyć formularz wraz z dowodem. Padnie jedynie kilka pytań: o poprzedni adres, oraz o religię. Brawo, teraz mieszkasz w Niemczech!

Religia

To ostatnie pytanie, o religię, jest niespodziewanie ważne, bo odpowiedź na nie decyduje o tym, ile będziemy płacić podatków. Niemcy, podobnie jak Polska, fundują wybrane organizacje religijne z podatków. Są w tym jednak o krok do przodu, ponieważ pozwalają obywatelom wybrać, czy i do której organizacji chcą je przekazywać. Ta decyzja odbywa się właśnie przy rejestracji miejsca zamieszkania, chociaż zadawane pytanie jest trochę oszukańcze: „Jaka jest Państwa przynależność religijna?” nie wspomina nic o podatkach (a poza tym, czemu instytucja państwowa ma się interesować naszym sumieniem? Nieraz skończyło się to źle). Bardziej zgodne z prawdą byłoby pytanie „Czy chcą Państwo płacić dodatkowy podatek na rzecz jakiejś organizacji religijnej?”. Za przypadkową stroną z intenetu, podatek wynosi około 8-9% przychodu. Moim skromnym zdaniem, jeśli mamy ochotę składać darowizny na rzecz jakiejkolwiek organizacji, lepiej robić to bezpośrednio, i móc je wstrzymać, albo zmienić w razie potrzeby.

A może tak nie?

W zasadzie da się mieszkać w Niemczech bez zameldowania, ale wtedy nie otworzymy tu konta bankowego, nie zagłosujemy w wyborach, nie dostaniemy tutejszego ubezpieczenia zdrowotnego, i pewnie też nie podejmiemy zbyt łatwo pracy. Może to się na krótką metę opłacać.

Jednakże, jeśli już podpiszemy umowę o wynajem, to właściciel będzie chciał to uwzględnić w swoich podatkach, a więc fakt o zamieszkaniu trafi do urzędów. Podobno zaczyna się wtedy walka z czasem: po 2 tygodniach sypną się kary pieniężne. Niestety, nie mam ochoty sprawdzać prawdziwość tej plotki osobiście.

Ale to wystarczy?

Jeśli wydaje Ci się, że to już koniec biurokracji, to grubo się mylisz. Pomijając powyższe sprawy związane z pracą, rejestracja otwiera drogę „podatkowi telewizyjnemu”, Rundfunkbeitrag, który jest kolejną formą biurokracji. Napiszę o nim przy moim następnym spotkaniu z tym przeciwnikiem.

Czyli o tym, jak znaleźć przystań w Niemczech.

Cumowanie

Widzimy w oddali pierwsze ślady niemieckiego lądu, kuszącego szlakami handlowymi, złotem i dobrobytem. Chcemy znaleźć stały port - mieszkanie. Pojawia się palący problem: gdzie zacumować - na chwilę, żeby rozpocząć poszukiwania?

Przychodzi na myśl kilka możliwości: most, znajomi, hotel, wynajem krótkoterminowy.

Hotel jest opcją drogą - jeśli Czytelnika na niego stać, to właściwie może sobie darować resztę wpisu, która skupia się na tym, żeby ogarnąć sytuację bez rogu obfitości. Pominiemy go więc razem z opcjami mieszkania pod mostem i u znajomych, które są dla wilków morskich, które z pewnością dadzą sobie radę w każdej sytuacji.

Zostaje wynajem krótkoterminowy. Najpopularniejszą dziś platformą jest airbnb, w Niemczech zdarzyło mi się korzystać z 9flats. Pozwalają one osobom z nadmiarowymi pokojami albo opuszczającym swoje mieszkanie wynająć je na chwilę. Głównym argumentem za nimi jest to, że mają ceny znacznie lepsze od hoteli. Przeciw może być to, że często trzeba zostać z właścicielami oraz to, że nie wszystkie ogłoszenia dają dostęp do internetu (dziwna część niemieckiej kultury, o której napiszę jeszcze kiedyś).

Wynajem krótkoterminowy jest drogi, więc raczej nie warto zostawać w takim układzie w nieskończoność.

Kotwica w dół

Zakładam że Czytelnik nie posiada fury kasy, żeby kupić sobie własny dom (jacht?). Wilki morskie, które zostały pokonane przez sztorm, mogą wrócić do lektury. Szukamy mieszkania albo pokoju w dużym mieście.

Pokój

Nie da się szukać pokoju w Niemczech bez spotkania ze skrótem "WG". Termin WG (czyt. "we-ge", skrót od Wohngemeinschaft - "wspólnota mieszkania") oznacza mniej więcej "mieszkanie studenckie". Podsumowując artykuł (ang.), WG to mieszkanie, w którym mieszka kilkoro ludzi w wieku studenckim, którzy stanowią paczkę, ale nie są nierozłączni. Każdy ma własny pokój - chyba nie zdarzyło mi się zobaczyć ogłoszenia, gdzie pokój zajmowany byłby przez parę - ale kuchnia, łazienka jest wspólna. Zdarza się czasem salon, ogród i balkon.

Kolejny ważny termin to Zweck-WG. Z pozoru jest podobnie: kilka pokoi, wspólna kuchnia. Różnica polega na tym, że - według artykułu - mieszkańcy nie integrują się. Zdarzyło mi się oglądać jeden taki dom - 7 pokoi, zamieszkiwanych przez różnego rodzaju imigrantów i studentów, niektórych starszych, niska cena. Brzmi sensownie dla kogoś, kto właśnie rozpoczyna życie w Niemczech, większość czasu spędza w pracy, i jeszcze nie ma tu rodziny.

Pojęcie zwischenmiete - "międzywynajem" na pewno zwróci uwagę tym, którzy zostają w Niemczech na krótko. Ogłoszenia zwischenmiete pojawiają się wtedy, gdy właściciel mieszkania, w którym normalnie też mieszka, wyjeżdża na pewien czas, ale chce, żeby mieszkanie nie stało puste. Wlepia więc ogłoszenie z konkretną datą, kiedy go nie będzie, i liczy na to, że ktoś zadba o jego mieszkanie.

Bywają WG ukierunkowane na konkretną grupę społeczną. Ogłoszenia precyzują: tylko dziewczyny! tylko poniżej 30 lat! mieszkanie wegetariańskie! studenci proszę! zapraszamy Rosjan! niepalący! Dla każdego znajdzie się coś odpowiedniego, jednak im więcej kryteriów, tym mniejsze szanse na to, że się do czegoś pasuje idealnie.

Krótka dygresja na temat mieszkań

Wynająć mieszkanie jest dużo trudniej. Stawki za wynajem są w przeliczeniu podobne do wynajmu pokojów, jednak więcej jest różnic, niż podobieństw.

Najważniejsze z nich to kaucje, które są obrzydliwie wysokie, zaczynają się bowiem od trzech miesięcy, a potrafią sięgnąć roku wynajmu. Dla dwupokojowego mieszkania jest to 3000€-12000€. Okres wynajmu też nie pozostawia wielkiego pola do negocjacji: 6 miesięcy, rok, 2 lata... Biorąc pod uwagę, że większość mieszkań nie ma mebli, ta opcja nie przykuła więcej mojej uwagi.

Istnieją agencje, które specjalizują się w wynajmie na miesiące. Są dużo podobniejsze do wynajmu pokoju w kwestii mebli i kaucji, ale wygodniejsze, jednak w przeliczeniu droższe, jeśli wliczy się prowizje.

Ogłoszenia

Ogłoszenia w większości opisują charakter i historię wynajmujących, zasady panujące w mieszkaniu i to, jakich ludzi szukają. Przeważnie mają kilka akapitów, ale nie brzmią jak reklamy produktów - jeśli już, to bardziej jak wyczerpujące ogłoszenia na stronach randkowych. To pozwala zorientować się, czy pasujemy do innych osób, które tam mieszkają, ale może być też irytujące, bo często oczekują podobnej odpowiedzi: "napisz o sobie więcej niż tylko dwa zdania", "Odpowiedz na te pytania: Czy lubisz imprezować? Czy palisz?", itd. W skrajnych przypadkach można odnieść wrażenie, że zaraz poproszą o list motywacyjny z dołączonym CV.

Sporo ogłoszeń nie przewiduje mebli, co może nieźle uprościć ("uprościć") poszukiwania. Gdy meble już są, trzeba też często zapłacić za nie kilka stów - nie kaucję, ale coś w rodzaju bezzwrotnej opłaty od użytkowania, pobieranej raz i niezależnej od długości wynajmu. Do tego dochodzi kaucja, standardowo od 1 do 2 miesięcy opłat. Cena wynajmu czasem ma, a czasem nie ma wliczonych rachunków, ale w przeciwieństwie do polskich ogłoszeń, stawki są przejrzyste - nie ma sytuacji znanych z Polski, gdzie wynajmujący podaje jako kwotę wynajmu tylko to, co zarobi na czysto. Nikt też nie wprowadza w błąd pisząc "czynsz", a mając na myśli "mój czynsz", który ma się nijak do czynszu wynajmującego.

Same ogłoszenia są napisane w znakomitej większości po niemiecku i wyłącznie po niemiecku - bez słownika ani rusz. Można liczyć najwyżej na garstkę ogłoszeń napisanych po angielsku. Całe szczęście, przeważnie ogłoszenia podają listę "języków mieszkania", w których bardzo często jest angielski, a nawet da się znaleźć portugalski, rosyjski, turecki...

Wskazówki

Najlepszy efekt daje dzwonienie przez telefon. Trudność polega na tym, że trzeba znać dobrze niemiecki, a w przypadku dzwonienia po angielsku, liczyć się z tym, że akcent odbierającego telefon rzadko jest standardowym BBC English.

Oprócz standardowych opcji wysłania SMSa albo odpowiedź przez system strony ogłoszeniowej, zdarzają się ogłoszenia proszące o kontakt przez WhatsApp - mogę potwierdzić, że w takich przypadkach żadna odpowiedź przez SMS do mnie nie dotarła :)

Piraci

Zdarzają się pojedyńcze ogłoszenia napisane w dwóch wersjach: angielskiej oraz niemieckiej. Niestety, należy podchodzić do nich ostrożnie, bo często okazują się skokiem na kasę. Jeśli odpowiedź na ogłoszenie nie zawiera oryginału Twojej wiadomości, ani nie da się sprawdzić, o jakie ogłoszenie chodzi, nawet nie warto go czytać. Właściciel jest "na urlopie w Indiach" i "nie ma możliwości obejrzenia", po czym poprosi o dane osobowe w celu sporządzenia kontraktu i wzoru przelewu. Nie trzeba zbyt wiele przenikliwości, żeby przejrzeć plany złoczyńcy.

Do stu tysięcy beczek śledzi

W moim przypadku problemy zaczęły się właściwie natychmiast - mieszkań w Kolonii jest za mało w porównaniu do ludzi, dzięki czemu nie ma co przebierać w ofertach, za to wynajmujący organizują przesłuchania wielu kandydatów. Mój pokój udało się znaleźć po kilku tygodniach, ale podobno to normalne szukać 2 miesiące, a doszły do mnie też słuchy o pół roku prób. Całe szczęście, bo codzienne przeszukiwanie ogłoszeń i wysyłanie wiadomości to żmudna robota. Trzy tygodnie, 30 emaili i 10 telefonów zaowocowały pięcioma oglądaniami.

Być może moje poszukiwania nie były zakrojone za szeroko - dwie najpopularniejsze strony z moich poszukiwań to https://www.wg-gesucht.de/ oraz http://studenten-wg.de/. Być może moje standardy były też za wysokie: cena za jeden pokój nie przekraczająca 450 euro i jedna lub dwie przyjazne osoby w promieniu 10km. W każdym razie podpisanie umowy zdjęło mi kamień z serca.

Spokojna zatoka

Po zakotwiczeniu, z opaską na oku, można przystąpić do walki ze szczurami lądowymi, które zazdrośnie strzegą internetu, kont bankowych, ubezpieczeń zdrowotnych i wszystkich innych dóbr, które w zasadzie powinny być normą, a wydają się być skarbem.

Ja więc zabieram się za kreślenie mapy do tego skarbu, a Czytelnikom radzę ostrzyć szable i strugać drewniane nogi.

Przejazd

Apr. 29th, 2017 11:45 am

Czyli krótka przygoda z pociągami.

Wstęp

Jest pewien element mojego życia, z którym rozstaję się bardzo rzadko, chociaż jest upierdliwy przy każdej dłuższej podróży. Po ostatnim zdjęciu z poprzedniego posta można było zgadywać, że jest to rower. Do roweru pasują w zasadzie tylko dwa środki transportu: rower i pociąg. Oczywiście, moja podróż do Niemiec z 30kg bagażu nie była (w całości) rowerowa – nie jestem hardkorem!

Wszystko byłoby spoko, gdyby nie komplikacja: wyleciało mi z głowy, żeby wpisać rower na jeden z biletów. Błąd niewybaczalny dla PKP.

Na szczęście w PKP rower można przewozić bez dopłaty, zapakowany. Haczyk jest w tym, że cały bagaż musi zmieścić się na półce nad głową. Dla przypomnienia:

przewidywany bagaż od początku było wiadome, że mniej więcej tyle bagażu pojedzie ze mną za granicę

Komu w drogę, temu czas

Ruszyła maszyna po szynach ospale... A właściwie nie maszyna, tylko ja, i nie po szynach, tylko z łóżka.

Jutrzenka Stacja o poranku

Dzięki odjazdowi o nieludzko wczesnej porze, udało mi się zobaczyć jutrzenkę, dawno nie widzianą z tej stacji. Pięciominutowy przemarsz z domu upewnił mnie, że ogromny plecak na plecach, mały na brzuchu, dwumetrowy worek po nawozach (niespodzianka :)) w dłoni i torba z aparatem mieszczą się na rowerze. Dowodów litościwie nie pokażę :)

Przede mną jeszcze tylko jakieś 18 godzin trasy i trzy przesiadki!

  • w Warszawie na pociąg do Berlina
  • w Berlinie
  • w Kolonii na rower

poza pięcioma minutami na znalezienie pociągu w Warszawie, całkowity luz. Jeśli nie zgubię się po drodze, będę na miejscu o 23:00.

Kolejarze

Początek drogi był jak zawsze: senni ludzie jadą jak co dzień na tej samej trasie do tej samej pracy. Wrażenia szczególne: brak. Impreza rozkręca się, gdy do przedziału wchodzą podróżnicy, którzy jadą do Warszawy, żeby robić Ważne Rzeczy.

Przedziały są świetne, żeby dowiedzieć się czegoś o ludziach. Przeważnie nie łączy ich nic wspólnego oprócz tego, że wybrali pociąg. Różnią się wiekiem, usposobieniem, sposobem zabijania czasu (pozdrawiam śpiochów), kulturą osobistą, wyglądem, poglądami... taki przekrój społeczeństwa pozwala wyjść ze swojej bańki i przekonać się, co myślą dzikie osobniki gatunku ludzkiego.

Tym razem dopisało mi szczęście. W przedziale siedziała Starsza Pani, która sama zagadała do mnie wcześniej szukając przedziału, oraz trzej Panowie Kolejarze w schludnych reprezentacyjnych mundurach. Mundur wyróżnia się z tłumu, przez co jest bardzo dobrą wymówką do zaczęcia rozmowy. Na jednym z mundurów widniał symbol PKP.

Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

– Panowie są kolejarzami?– No, my jesteśmy stara gwardia...– Jesteśmy emerytami!– Gdzie panowie pracowali?– My pracowaliśmy na parowozowni, a kolega był maszynistą. Ach, kiedyś tymi starymi parowozami jeździł!– O, ja pamiętam jak jeździłam w \'63 takim!

i tak dalej.

Starsza Pani miała okazję powspominać dawne czasy i to, jak działała kolej kiedyś, Panowie dzielili się wspomnieniami, a nawet odpowiedzieli mi na kilka kolejowych pytań. Ale rozmowa toczyła się w różne strony. Wkrótce okazało się, że wnuczka Starszej Pani studiuje medycynę, że Panowie jak co roku jeżdżą do Warszawy pełnić wartę na grobie księdza Jerzego Popiełuszki i czerpią z tego wielką dumę (mieli przypięte do pół marynarek odznaczenia za to).

Ekipa była zgrana i żartobliwa, a jednocześnie dystyngowana. Pan rozwiązujący krzyżówki był dowcipnisiem, był pan, który lubił opowiadać, i był pan, który odzywał się wtedy, gdy miał coś ważnego do powiedzenia. Ten ostatni wręczył mi broszurkę opisującą życie, przesłanie i śmierć ks. Jerzego Popiełuszki.

broszurka Ma lekki zapach naftaliny.

Polityka

Podróż trwała 2 godziny, więc zdarzyło się, że rozmowa zahaczała o tematy polityczne. Niebawem stało się jasne, że moi współpasażerowie są – Panowie bardziej, Pani mniej – entuzjastami obecnych rządów i wiążą z nimi wielkie nadzieje. Wierzą w to, że Polska stanie się lepszym miejscem, w którym wyrwane zostaną polityczne chwasty i będzie można zaprowadzić porządek wiodący do dobrobytu. Oczywiście, nie powiedzieli tego dokładnie tymi słowami.

Jak dotąd, są jedynymi ludźmi, których udało mi się spotkać, którzy cieszą się ze zmian w Polsce przez ostatnie 2 lata. Tym bardziej interesowało mnie, co daje im powody do radości. Któryś z panów wspomniał o tym, że linia kolejowa przebiegająca przy jego domu za poprzedniej władzy była przeznaczona do likwidacji. Natomiast nowa władza przeznaczyła pieniądze na rewitalizację. Jako kolejarza, przekonywało go to. Podobnie, jak zwiększona liczba połączeń kolejowych w województwie.

Niestety, to był chyba jedyny wypowiedziany przykład zasług obecnej władzy. Być może w środowisku nie trzeba mówić o tak oczywistych rzeczach, jednak dla mnie jako dla osoby z zewnątrz widoczne były tylko przytyki do poprzedniej władzy oraz nadzieja pokładana w obecnej. Nie udało mi się zrozumieć, skąd ta nadzieja.

Położenie polityczne moich współpasażerów doprowadziło też do kilku śmiesznych sytuacji. Obowiązek opowiedzenia o celu podróży dotyczy wszystkich, więc mnie też nie ominął. Gdy padła odpowiedź „jadę do Niemiec”, jeden z panów zdziwił się tak mocno, że gdyby coś jadł, mógłby się zakrztusić (w narracji partii obecnie rządzącej w Polsce, Niemcy są wrogiem... czy jakoś tak). Po chwili wrócił do siebie i nie było widać po nim żalu. W pewnej chwili życzył nam nawet, że gdy wrócę „może Polska będzie normalnym krajem”. Nie da się ukryć, że też na to liczę, chociaż może nie mam takiej nadziei (nikt nie powiedział, że moja emigracja nie ma elementu politycznego).

Moja dalsza historia i plany dokonania wielkich postępów w nauce – taa, jasne – spotkały się z ogólną aprobatą towarzystwa. Pochwalili mnie nawet za odwagę, że jadę samotnie do obcego kraju, do miasta, które znam tylko z map i encyklopedii. Wydało mi się to trochę dziwne, bo po przyjeździe mam wszystko załatwione – pracę, miejsce do spania – ale może to dlatego, że życie singla z dorobkiem mieszczącym się w plecaku jest tak różne od życia seniora.

W stacji w Warszawie panowie serdecznie się pożegnali i wskazali mi pociąg, w który mam wsiąść. Mimo różnic, atmosfera była miła.

Pociągi

Gdzieś przed Warszawą, mój magiczny worek po nawozie sztucznym uaktywnił się. Szukał swojego miejsca i nowych współpracowników, niepewny zadania, które dotąd pełnił tylko raz, przez chwilę. Nadszedł czas, żeby spełnić swoją życiową misję i stać się czymś zupełnie nowym: pokrowcem na rower!

„Niepostrzeżenie” udało mi się wymknąć z przedziału, zabrać sznurki, rozmontować rower, związać i wrzucić do worka, aby wywieźć za granicę i sprzedać w niew... tzn. miało być: aby nikt się nie przyczepił na trasie Warszawa-Berlin. Ponieważ przesiadka trwała 5 minut, nie było innej opcji, niż zrobić pakowanie w pociągu. Całe szczęście, przesiadka polegała na przejściu na drugi brzeg peronu.

Dziękuję zaprzyjaźnionemu rolnikowi za podarunek :)

Dalsza część podróży była zwyczajna. Zwyczajnie nudna. Śpiący młodzieniec, wyfiokowana pani i dżentelmen ze szczuropieskiem, dalej siedzenie na bagażu w Berlinie – komu chce się ciągnąć 30kg bagażu po to, żeby znaleźć ławkę? – w końcu przedział rowerowo-bagażowy z odciętymi od świata Niemcami.

Ciekawe wrażenia były pojedyńcze. Zajaśniał przede mną Świebodzin ze słynnym pomnikiem Jezusa górującym nad blokowiskami – jak bardzo chcę, tak nie potrafię spojrzeć na to inaczej, niż jak na parodię. Może jest większy, niż ten w Rio, ale z majestatem może się schować.

pomnik w Świebodzinie Zdjęcie z perspektywy innej, niż zwykle

Niemiecki przedział bagażowo-rowerowy był ciekawy z tego względu, że każdy rower ma swoją miejscówkę. Po chwili było widać, że nikt się nimi nie przejmuje.

bagaże Tak wyglądał mój bagaż

Na zdjęciu powyżej widać coś, z czego Niemcy słyną. Elektrownie wiatrowe ciągnęły się wzdłuż torów przez wiele kilometrów, dając naprawdę dużo czasu, żeby prawidłowo ustawić aparat do zdjęcia.

wiatraki Don Kichot czułby się jak w domu

Kolonia

O 23:00 moim oczom ukazał się upragniony widok: Köln Hauptbahnhof, czyli Dworzec Główny w Kolonii.

hauptbahnhof KÖLN HBF

Zaraz przy wyjściu zaszokował mnie widok Kölner Dom, czyli katedry Świętego Piotra.

katedra Hohe Domkirche Sankt Petrus

Ta kropka przy Księżycu to Jowisz. Nie było słychać żadnych odgłosów mogących pochodzić z krypty, jednak odwiedzającym polecam zabrać środki przeciwko demonom. Tymczasem ja przygotowuję się na wypadek próby przejęcia świata przez wampiry.


10 kilometrów później, za miejskimi ulicami, za osiedlami domków, za autostradą i skrawkiem pól...

wejście Moje nowe miejsce zamieszkania. Kto wymyślił te okropne światło?

Po przedstawieniu się przy bramie i otrzymaniu klucza, podróż prawie dobiegła końca.

rower Jeszcze kilka metrów, dam radę!

Na finiszu przywitały mnie zające. Takie biegające między budynkami. Nie mam pojęcia, co one robią same o takiej porze.

„Akademik” współdzieli budynek z biblioteką i częścią badawczą.

drzwi Jedne z wielu tajemniczych drzwi, gdzie trwają niepojęte badania

Podobny korytarz wiódł do mojego pokoju.

pokój Pokój perfekcyjnie schludny i standardowy

A teraz gwóźdź programu.

łóżko Miejsce do spania

To był długi i męczący dzień. Dobranoc!

Wycieczka

Apr. 16th, 2017 08:31 pm

Czyli o planach i ich rezultatach.

Wielkie Postanowienie

Dawno, dawno temu, za gór... za lasami i polami, żyło sobie pewne ciekawe świata dziecko. Uwielbiało oglądać pociągi na stacji kolejowej, lubiło przeglądać książki o zwierzętach, atlasy, encyklopedie maszyn i czytać o gwiazdozbiorach. Dorastając, miało pewność, że zostanie naukowcem i poleci co najmniej na Księżyc. Wyrosło na inżyniera, aby spędzać całe dnie przed komputerem i poświęcać czas mniej i bardziej użytecznym zadaniom. Nie zapomniało jednak swoich dawnych ambicji, które w miarę czasu odżywały.

– Basta – powiedziało pewnego pięknego sierpniowego dnia – dość mam takiego życia! Od dziś staram się zostać astronomem!

Droga duchowa

Niebawem rozpoczęły się poszukiwania – kursów magisterskich, doktorskich, podyplomowych. Nic mniej ambitnego nie wchodziło w grę! Ani nic miejscowego, w końcu trzeba opuścić ten padół! Miesiące ciągnęły się niemiłosiernie. Jak to możliwe, że astronomowie nie szukają przyjaciół u mistrzów klawiatury? Powoli stawało się jasne, że aby robić w życiu coś pożytecznego, trzeba mieć bardziej otwarty umysł. W zakres poszukiwań weszły inne dziedziny nauk, a także wolontariat. Na przykład ochrona dzikiej przyrody w Afryce, albo budowa szkół w Indiach. Niech ktoś wskaże lepszy sposób na pomoc dla świata, ha!

W końcu udało się. Po dwóch latach mozolnych starań, po dziesiątkach podań, załamań i porażek, przemian duchowych i społecznych – z dużego dziecka w nowego człowieka – na horyzoncie pojawiła się oferta współpracy.

Kolonia. Instytut badania roślin.

– Zapraszamy, potrzeba nam takiego mistrza klawiatury, jak ty. 6 miesięcy, a potem zobaczymy?– Tylko się ogarnę i wpadam.

Ważnym punktem ogarniania było – „w ogóle gdzie ta Kolonia?̈́” Otóż, Kolonia znajduje się na zachodzie Niemiec i jest miastem trochę mniejszym od Warszawy. Leży jakąś godzinę drogi od krajów Beneluxu, w ciepłej nizinie (będę tęsknić za zimą).

Kolonia jest bardzo starym miastem, w którym znajduje się jakaś potężna i ponoć przepiękna katedra. Znając Niemcy, nie ma podstaw do wątpliwości.

Niemiec nie trzeba reklamować. Kraj jest zadbany aż do przesady. Jest to miłe, gdy widać, że ktoś opiekuje się zaułkami i ścieżkami i nie pozwala im zginąć „bo są brzydkie”. Z drugiej strony, nie pozostawia to miejsca na dzikość, spontaniczność i zaniedbanie. Dokąd chodzą młodociani, żeby pić piwo po szkole? Autobahn jest fajny, dopóki nie staje się jasne, że cały świat jest nim poszatkowany i nie ma schronienia przed ludźmi chociaż na pięć minut. Kolejny powód do tęsknoty, mimo wszystkich dobroci.

Instytut był jeszcze tajemnicą. Gdzieś za miastem, badający rośliny. Płaci jak dla studenta (czyli znośnie), zapewnia pokój na czas szukania mieszkania. Wstępna umowa na 6 miesięcy, 3 projekty do wyboru: budowa nowatorskiego mikroskopu, badanie wzrostu roślin albo praca nad przedstawianiem kształtów komórek.

Wymarsz

Przygotowania, niestety. Emigracja wiąże się z formalnościami, a formalności wiążą każdego, kogo złapią. Ale w końcu udało się. Bilety znalazły się w ręku, a przytulne mazurskie mieszkanko zostało w tyle.

Papa Mazury Pożegnanie Mazur

Pozostało tylko pożegnać po drodze bliskich i wyruszyć w podróż bez odwrotu.

Opis

Importowane przygody oparte na zwyczajnym życiu. Wersja zachodnia.

Treści objęte licencją CC-BY-SA 4.0.

Autor

migracja